Skywalker - 2012-07-28 08:23:31

Jarocińskie rytmy

W 2007 roku mieszkańcom Jarocina zadano pytanie, czym ich miasto pozytywnie odróżnia się na tle Wielkopolski. Aż 75 procent jarocinian wskazało na festiwal rockowy. 20 lipca startuje kolejna edycja.


Leszek Gnoiński 15 lipca 2012 08:00

Dziś festiwal nie odgrywa roli, jaką pełnił w latach 80. Nie kreuje nowych trendów, stał się tylko estradą, na której można obejrzeć gwiazdy polskiego rocka i zagranicznych średniaków. Konkurs młodych zespołów – największa siła dawnego festiwalu – został zminimalizowany do karykaturalnej formy sceny na autobusie wciśniętym w kąt terenu, na którym odbywają się koncerty.

- To piknik rockowy – mówi Walter Chełstowski, dyrektor festiwalu w latach 80. i na początku 90., twórca jego legendy. Trudno się z nim nie zgodzić, bo dzisiejszy festiwal niewiele się różni od majowych Juwenaliów, które odbywają się w większości dużych miast Polski. Co roku jednak przyjeżdża do Jarocina kilkanaście tysięcy, przeważnie młodych ludzi. Co ich zwabia? Głównie magia miejsca, które znają z opowieści rodziców.

Władze miasta też nie za bardzo wiedzą, co zrobić z festiwalem. Poprzedni burmistrz Adam Pawlicki (reprezentujący samorządową organizację Ziemia Jarocińska) zatrudnił do organizacji imprezy poznańską firmę Go Ahead, która do dziś zajmuje się festiwalem. W grudniu zeszłego roku Pawlicki musiał zrezygnować z funkcji, a w lutym tego roku dodatkowe wybory wyniosły na ten urząd Stanisława Martuzalskiego z PO. Jednym z punktów jego kampanii wyborczej był festiwal, a raczej właśnie część z konkursem młodych zespołów.

>>>Jarocin 2012. Zobacz, kto zagra!

Żaden z burmistrzów nie zwrócił jednak uwagi na coraz gorszą pozycję imprezy na mapie Polski. Daleko w tyle zostawiły ją inne festiwale, jak choćby Przystanek Woodstock, Off Festival czy Heineken Open’er Festival. Na Owsiakowym Przystanku można sobie przypomnieć atmosferę, jaka panowała w Jarocinie w najlepszych latach, natomiast katowicki Off i gdyński Open’er pokazują nowe trendy w polskiej muzyce, czyli coś, co było kiedyś domeną wielkopolskiej imprezy.

Dlatego Chełstowski nie wybiera się w tym roku do Jarocina. – Co ma mi nowego do zaproponowania tegoroczna impreza? Nic. Festiwal powinien mieć silną koncepcję, młode zespoły muszą być traktowane z szacunkiem, już dawno powinien otworzyć się inne gatunki muzyczne i dziedziny sztuki – wylicza.

Dojrzały bunt
Początki festiwalu sięgają 1970 roku. Wtedy to powstały Wielkopolskie Rytmy Młodych. Nie był to festiwal typowo rockowy, występowały tam też kabarety i formacje jazzowe. Wówczas WRM były imprezą o znaczeniu lokalnym, na tyle jednak ważną dla samych jarocinian, że do dziś o festiwalu nie mówi się inaczej, jak „o Rytmach”.



Zmiana nastąpiła w czerwcu 1980 roku. To wtedy odbył się pierwszy Ogólnopolski Przegląd Muzyki Młodej Generacji. Zaczęła się prawdziwa historia najważniejszego i jednego z najbardziej wpływowych imprez masowych w XX-wiecznej Polsce.

Od samego początku niezwykle ważną częścią festiwalu był konkurs młodych zespołów. - To jego istota – zdradza Chełstowski. - Chciałem zrobić dwie rzeczy. Przede wszystkim dać miejsce dla młodych artystów, żeby mogli jak młode wilki wejść na scenę, wbić zęby w gardła starych wilków, czyli tych, którzy osiągnęli już sukces, i zająć ich miejsce. Drugą rzeczą to pokazanie przyszłości rynku muzycznego - nie próbować odcinać kuponów i zapraszać wyłącznie uznane gwiazdy, tylko wyławiać talenty.

Zwycięzcą pierwszej edycji festiwalu został zespół Ogród Wyobraźni, ale wśród wyróżnionych (nieoficjalnie zajął drugie miejsce) znalazł się Dżem. Rok później wygrało w Jarocinie TSA, a w ciągu kolejnych pięciu latach na deskach sceny jarocińskiej wystąpiło kilkaset zespołów. Wśród nich Paweł Kukiz z zespołami Hak (zwycięzca w 1983 roku) i Piersi, Rejestracja, SS-20 przemianowane później na Dezertera, Siekiera, Moskwa, Kat, Variete, Daab, Made In Poland, Kobranocka, Sztywny Pal Azji, Formacja Nieżywych Shabuff czy T. Love Alternative z Muńkiem Staszczykiem za mikrofonem.


Od 1983 roku Chełstowski postawił na gatunki niepopularne w ówczesnych mediach, jak punk rock, heavy metal, reggae czy nowa fala. Jarocin stał się awangardą polskiej kultury, trybuną wypowiedzi młodego pokolenia niezadowolonego z kryzysu gospodarczego, rządów Jaruzelskiego, inwigilacji służb bezpieczeństwa. Dzięki tej różnorodności i postawie antysystemowej większości artystów rodziła się legenda festiwalu.

- To był festiwal bardzo nowoczesny – mówi Robert Jarosz, badacz popkultury i producent muzyczny. - Jarocin organizowano na bardzo podobnych zasadach, jak największe dziś festiwale światowe - wielodniowy, z bardzo różnorodną propozycją muzyczną i robiony przez ludzi mających konkretną wizję. To zadecydowało o tym, że o Jarocinie mówi się dziś w kategoriach legendy czy mitu.




Z każdym festiwalem zmieniało się też podejście jarocinian. Na początku nieufni, z czasem ich relacje z przyjezdnymi stawały się coraz cieplejsze.

Chełstowski: - W 1982 roku mieliśmy bardzo gorące lato. Wtedy mieszkańcy zaczęli wystawiać na ulice wiadra z wodą i kubki. Dwa lata później na polu namiotowym zameldowało się mniej ludzi niż w roku poprzednim. Okazało się, że mieszkańcy zaczęli przyjmować uczestników festiwalu do ogródków. Oczywiście częściowo za pieniądze, jednak niektórzy nie pobierali opłat i zaprzyjaźniali się z przyjezdnymi. W kolejnych latach większość ogródków była zajęta.

Z przeprowadzonych trzy lata temu badań opinii wyszło, że miasto i festiwal są markami znanymi w całej Polsce. - Nie jesteśmy miasteczkiem, które musi się promować jako – przykładowo – miasto festiwalu kiełbasy. Lata 80. załatwiły naszemu miastu określoną markę – mówi Robert Kaźmierczak, przewodniczący Rady Miasta. U jarociniaków zdiagnozowano... dojrzały bunt, co w marketingu nazwane zostało „unikatową cechą sprzedaży”. Badająca firma stwierdziła, że dzięki festiwalowi jarociniacy są skłonni do działań nieszablonowych, do postaw nonkonformistycznych, oryginalnych, odważnych, mają skłonność do podejmowania inicjatyw społecznych. Coś w tym jest, bowiem gmina Jarocin jest jedną z najlepiej działających w Polsce, znajduje się w czołówce zarówno jeśli chodzi o wykorzystywanie środków unijnych, jak i ilość stowarzyszeń.

Zachować od zapomnienia
Dwa lata temu Kaźmierczak, wówczas jeszcze wiceburmistrz, powołał do życia Spichlerz Polskiego Rocka, projekt mający na celu gromadzenie nie tylko materiałów dokumentujących festiwal, ale również całej historii polskiego rocka. Do tego celu zaadoptowano zabytkowy, pochodzący z połowy XIX wieku prawdziwy spichlerz zbożowy znajdujący się w centrum miasta i rozpoczęto jego remont. W trzykondygnacyjnym spichlerzu znajdzie się miejsce na klub muzyczny i sklep z pamiątkami (na parterze), a przede wszystkim na wystawę stałą (oba piętra), która ma zostać stworzona z wykorzystywaniem najnowocześniejszych technologii stosowanych obecnie w muzealnictwie.

- Spichlerz powinien być miejscem żyjącym nie tylko przeszłością, ale także takim, gdzie tworzy się nowa historia muzyki rockowej. Powinien nadawać ton miastu, wejść w przestrzeń miejską, począwszy od dworca, poprzez budynek dawnej bursy, gdzie rodziły się Wielkopolskie Rytmy Młodych, Jarociński Ośrodek Kultury, amfiteatr, w którym odbywały się pierwsze festiwale, aż po hotel Jarota i boisko – miejsce najważniejszych koncertów – mówi Kaźmierczak.

- Wyzwaniem dla Spichlerza nie jest stworzenie kolejnego muzeum, ale ośrodka badawczego, w którym będzie produkowana wiedza – mówi Jarosz, który jest także współtwórcą scenariusza wystawy stałej oraz pomaga w poszukiwaniu i kupowaniu materiałów archiwalnych. W scenariuszu przewidziano też np. aplikację na smartfona. Zwycięzcą konkursu na wykonawcę wystawy stałej została firma Kłaput Project, osławiona i nagradzana za wykonanie Muzeum Powstania Warszawskiego czy przebudowy domu rodzinnego Jana Pawła II w Wadowicach. Całość przedsięwzięcia oszacowano na prawie 5 milionów złotych. Niemal połowa kwoty wpłynie z Unii Europejskiej i Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Jednak po lutowych wyborach na nowego burmistrza Jarocina powstanie Spichlerza stanęło pod znakiem zapytania. Nowa wiceburmistrz Hanna Szałkowska zajmująca się również kulturą, zaczęła krytykować inwestycję mówiąc, że do prowincjonalnego miasta nie pasuje tak światowa koncepcja, a burmistrz wysłał zapytanie do urzędu marszałkowskiego o możliwość przeniesienia wystawy stałej do Jarocińskiego Ośrodka Kultury. Otrzymał odpowiedź odmowną. Prawie tysiąc osób (wśród nich muzycy, dziennikarze i oczywiście fani) podpisało petycję do rządu w obronie Spichlerza.

Dziś wiceburmistrz Szałkowska zmienia ton wypowiedzi. W rozmowie ze mną tłumaczy swoją dotychczasową niechęć głównie sytuacją finansową Jarocina i jego zadłużeniem, które okazuje się mniejsze niż większości miast polskich. - Jestem entuzjastką tego, żeby w Jarocinie powstało muzeum rocka. Każdemu, kto mieszkał w Jarocinie wydaje się to oczywiste – mówi.

Nasza krew
Festiwal w Jarocinie stał się najbardziej opiniotwórczą imprezą lat 80. Aż dziwne, że do tej pory ukazało się bardzo mało płyt prezentujących najlepsze czasy festiwalu. Jarosz jest właścicielem Archiwum Trasa WZ, w skład którego wchodzi m.in. ponad 700 godzin muzyki, również tej pochodzącej z Jarocina. Razem ze Sławomirem Pakosem z firmy fonograficznej W Moich Oczach/Manufaktura Legenda uruchomili serię „Muzyka Z Jarocina”, która zadebiutowała w 2008 r. płytą „Na wszystkich frontach świata” Siekiery. Była strzałem w dziesiątkę, trafiła nawet do pierwszej dziesiątki płytowej listy sprzedaży! Kolejnymi tytułami był podwójny album Made In Poland oraz płyty Mikrofonów Kanionów i grupy Wielkanoc.

Powodzenie wydawnictw doprowadziło do reaktywacji Made In Poland, Siekiery i Mikrofonów Kanionów. Dwa pierwsze zespoły wydały już płyty z repertuarem premierowym. Na koniec tego roku planowany jest długo oczekiwany pięciopłytowy box „Jarocin 1980-1985. Nasza krew”.

- W tej działalności nie przyświeca nam żadna nostalgia. Muzyka lat 80., ale nie ta z list przebojów, jest znakomita i, co ciekawe, bardzo świeża – mówi Jarosz. Dlatego obok nagrań Republiki, Dżemu czy TSA znajdą się nagrania wykonawców, o których mało kto dziś pamięta, jak Trzeci Skład, Poziom 600, Ivo Partizan, Ekshumacja czy Wiesiek Człowiek Orkiestra, pierwszy beat boxer w Polsce.

Jarosz przygotowuje też książkę „Jarocin 1970-1986. Nasza krew.”. Opracowań o festiwalach jarocińskich jest zresztą coraz więcej, a na początku lipca pojawiła się kolejna - „Grunt to bunt 2” zawierająca drugi tom rozmów dziennikarza i muzyka Grzegorza K. Witkowskiego z ludźmi związanymi z imprezą w latach 80.

Jarocin żyje przeszłością. Czas, aby także spojrzał w przyszłość i stał się, podobnie jak dwie dekady temu, wyznacznikiem nowych trendów w polskiej muzyce. Tylko czy nie jest na to już za późno?

Szamba betonowe Tarnobrzeg http://zfilm-hd-1765.online BudiĹĄov nad BudiĹĄovkou konkurenčnĂ­ ceny Sprawdź ogłoszenia w większej odległości