::: www.Jarocin-Festiwal.com/forum ::: !Teraz Jarocin 2012! :::


Historia i dzień obecny Festiwali rockowych w Jarocinie

Ogłoszenie


Jarocin Festiwal | Utwórz swoją wizytówkę

#1 2007-04-11 20:56:54

 Skywalker

Grupowicz Gaduła

Call me!
Skąd: Warszawa
Zarejestrowany: 2006-08-19
Posty: 735
WWW

Darek Dusza w Lampie o Jarocinach

Generalnie to jest cyrk czyli o wolności duszy   

Darek Dusza w rozmowie z Anką W. prostuje legendę Jarocina i kontestuje radosny kapitalizm

Anka Woźniak


Zespoły nie cierpiały za miliony, wszyscy cierpieli. Jak był jakiś festiwal to pałką mógł dostać każdy, i artysta, i widz. A Jarocin... Myślę, że nie ma znaczenia, czy to był wentyl esbecki, co jest nieprawdą, czy była to totalna eksplozja wolności, co też jest nieprawdą, bo cenzura była przecież i normalnie się teksty oddawało.





Anka Woźniak: Niedługo ma się ukazać książka Grunt to bunt Grzegorza K. Witkowskiego (dziennikarz “Tylko Rocka” & ”Teraz Rocka”, autor strony www.jarocin-festiwal.com) - opracowanie obejmujące wszystkie festiwale w Jarocinie. Czekam niecierpliwie, bo taka solidna archiwizacja to chyba dobry pomysł, nikt do tej pory się tym nie zajął.

   
   
Darek Dusza: Tak, jakiś czas temu Grzesiek męczył mnie ileś godzin i naciągał na tę martyrologię i kombatanctwo. Na temat Jarocina dużo mitów, legend i bzdur się pojawiło. Kiedyś oglądałem film, nakręcony chyba przez telewizję francuską, który był poświęcony rockowi w Polsce. No i tam niegdysiejsze polskie naczelne zespoły popowe twierdziły, że one  to prawie w okopach siedziały.To wyglądało na jakieś wielkie kombatanctwo. I ci artyści, jak to artyści, pierdolą głupoty i przedstawiają taki fałszywy obraz z cyklu “Polska walczy”. A te zespoły to w okopach były, owszem, ale głównie orbisowskich hoteli. Nigdy nie należy przesadzać, nie było kombatanctwa, te zespoły zarabiały wtedy dobre pieniądze, dużo grały, mieszkały w fajnych hotelach, i tyle. O Jarocinie też się różnie mówiło, że to esbecki wentyl bezpieczeństwa, że w ogóle impreza sterowana. A z drugiej strony, że to manifest kontrkultury. To chyba zresztą tak jest, że prawda jest gdzieś pośrodku.

Teraz wyszła książka Jarocin w obiektywie bezpieki, ale jeszcze jej nie miałem w ręku.

Materiały IPN-u potwierdzające spore zainteresowanie służb bezpieczeństwa Jarocinem. Wynika z nich mimo wszystko, że SB nie miało przemyślanej strategii kontroli festiwalu.

Z tego, co o słyszałem o książce i jej zawartości, to MO i SB muzyką za bardzo się nie zajmowały, zajmowały się bardziej subkulturami. Nie wyglądało to tak, że Cię szarpali na ulicy, bo byłeś muzykiem Śmierci Klinicznej, czy innego bandu. Szarpali cię za wygląd, za postawione pióra, za skórę itd. Te represje dotyczyły wszystkich przedstawicieli kontrkultury. Zespoły nie cierpiały za miliony, wszyscy cierpieli. Jak był jakiś festiwal to pałką mógł dostać każdy, i artysta, i widz. A Jarocin... Myślę, że nie ma znaczenia, czy to był wentyl esbecki, co jest nieprawdą, czy była to totalna eksplozja wolności, co też jest nieprawdą, bo cenzura była przecież i normalnie się teksty oddawało.

Ale podobno na pierwszych Jarocinach Chełstowski nie nosił tekstów do cenzury, była większa swoboda. Cenzura na szerszą skalę zaczęła się dopiero w '85.

Nie wiem, skoro Walter tak mówi, to pewnie tak było.

Tak mówią muzycy.

Nie wiem, wydaje mi się, że nie dało się ominąć cenzury. Sama cenzura też była różna, inna w mediach, inna na koncertach. Na dużych ostrzejsza, na małych mniej, a że siedziały tam zazwyczaj starsze panie, które i tak nic nie kumały, to czasem jak się do nich poszło, to przymrużały oko. W niektórych miastach było tak, że miały to słodko w dupie, cieszyły się z ciepłej posadki.

Podobnie mówił Krzysiek Grabowski z Dezertera.

Wydaje mi się, że  teksty zawsze były cenzurowane i to szczególnie na takim festiwalu jak Jarocin, który gromadził kilkanaście tysięcy ludzi.Ta impreza nie odbywała się w próżni. Ona odbywała się w funkcjonującym  PRL-u  i to PRL-u po stanie wojennym. Sądzę, że dla wielu ludzi była świętem, choć każdy  zdawał sobie sprawę, że to erzac wolności.


Jarocin nigdy nie był programowo antyustrojowy. Ale jakoś wierzyć mi się nie chce, że tam opozycyjnego klimatu w ogóle się nie czuło.

Powiem ci szczerze, ja go nie czułem.

No, ale wyczuwalny był chyba kontekst polityczny? Ja się domyślam, że polityką nie byliście specjalnie zainteresowani, ale...

Anka, a który z zespołów był? Żaden. To teraz, w kombatanckich opowieściach tak się gada. Pytanie z tą polityką  sugeruje, że zespoły strasznie walczyły z komuną. Może kibicowały opozycji, ale jakby któryś z nas chciał naprawdę walczyć, to raczej by należał do jakichś podziemnych struktur Solidarności, partyzantkę by założył i drukował ulotki, a nie grał rocka. Dobrą ilustracją jest często cytowany fragment piosenki Lipińskiego Nie wierzę politykom.  Za komuną nikt normalny, szczególnie z kapel punkowo – nowofalowych, nie przepadał. Większość nienawidziła komunistów jak psów, ale gdyby był inny ustrój, to nasz stosunek do innego establishmentu prawdopodobnie byłby taki sam. To raczej był bunt przeciw systemowi w ogóle, a że to akurat był komunizm... Ale w tamtych czasach nie było, zresztą nie miało prawa być, zespołu, który można byłoby nazwać zespołem politycznym. Kaczmarski był bardziej polityczny, owszem, ale też może nie do końca. Mnie się wydaje, że zespoły stroniły od polityki i od bezpośredniego angażowania się. Wszyscy mieli dość komuny, chcieli żeby się jak najszybciej skończyła, ale nas interesowało głównie granie, i tyle. A co ludzie wygadują, super, jak im w tym dobrze... Oczywiście, że niektóre teksty można interpretować jako wymierzone w komunę. Nasza Edukacja - kopulacja  wyśmiewała socjalistyczną szkółkę, ale pewnie imperialny system szkolny  też by nam się nie podobał. Mnie się dalej nic nie podoba...

Ale panowie z Zomo często odwiedzali wasze próby.

Ale w zdecydowanej większości przypadków nie byliśmy traktowani jako zespół, który śpiewa coś przeciwko systemowi. Nie tolerowali nas, bo wyglądaliśmy inaczej. Rekord pobiłem kiedyś w drodze z domu do Gwarka, gdzie graliśmy próby. Miałem koło 1 km do przejścia, a 18 razy mnie legitymowali. Więc to były tego typu drobne uciążliwości. Czasem wpadali na próby, parę razy gdzieś tam za włosy mnie wywlekli, na Rock Arenie też. Wszelkie podróże pociągiem też były niemiłe, bo parę komisariatów dworcowych zwiedziłem. Jednak traktowało się to jak jakiś tam element gry, po prostu tak było. Nic złego mi się nie stało. Natomiast było to uciążliwe, było jakąś formą represji psychicznej, gdy cały czas trzeba było iść z tym dowodem i liczyć się z tym, że w każdej chwili możesz wylądować na dołku i wrócić  48 godzin później do domu.

A same koncerty? Zawsze były obstawione?

Może Jarocina aż tak bardzo to nie dotyczyło, ale były Rock Areny, Rockowiska, czy na przykład słynna Fama, a tam już odbywały się prawdziwe polowania na panczurów. I pałowali te dzieciaki, ohydne to było. Gdy byłem na Famie z Absurdem, to przy promie czekały lodówy i wyłapywali punkowców. I na dołek. Po koncercie była totalna bieganina i gonienie punkowców. Też z klubu uciekałem, bo ulica była obstawiona zomolami, którzy łapali wszystkich jak popadło. Wystarczyła skóra i już  byłaś na dołku. Mnie się udało uciec jakimś zaprzyjaźnionym trabantem. Kiedyś na koncert do Gwarka przyjechało bardzo dużo ludzi, to setkami w dwuszeregach ich na rynku ustawili i wszystkich rewidowali. Syf. To był syf. Ale dotyczył wszystkich wyglądających inaczej. Coś podobnego w latach 70. też przeżywali hipisi, łącznie z tym obcinaniem włosów. Tu było obcinanie czubów, pałowanie, itd. Trzeba było być bardzo zdeterminowanym, żeby jeździć na koncerty, bo wiadomo było co cię czeka. Miałem kumpla, którego stary pracował w milicji i oni na szkoleniach posługiwali się takim sformułowaniem: punki i inne elementy antysocjalistyczne. Dlatego tak traktowali całą subkulturę: należało ją tępić, to tępili.

Rozumiem, że poza esbeckimi interwencjami nic wam już nie groziło?

Jeżeli przeżyłaś już samą jazdę pociągiem do Jarocina i nie skończyłaś na dołku, to mogło być git. Jednak czasami podróżowałaś z kibicami, którym punkowcy jakoś się nie podobali. Jak jechaliśmy na ten pierwszy dla nas Jarocin w '82 roku, to do pociągu wpadło kilkuset kiboli. Jakiegoś chłopaka podpalili, straszny cyrk tam był. Ale gdy już dojechałaś jakimś cudem na ten Jarocin, to można było przeżyć, chociaż to też nieprawda, że tak się wszyscy tolerowali i kochali. Zawsze były drobne dymy, ktoś komuś skórę skroił. W '83 ulubioną rozrywką była konfrontacja pomiędzy punkowcami a flanelami, czyli zwolennikami, powiedzmy, hardrocka. Na szczęście to w miarę bezkrwawo przebiegało. Polegało na tym, że grał jakiś zespół hardrockowy, dzieciaki się bawiły pod sceną, i nagle w ten tłum wpadała husaria złożona z 500 panczurów. Trochę się szarpali, ale obywało się bez ofiar w ludziach. Zresztą wtedy postawili tę słynną barierkę, która odgradzała normalniejszych ludzi od nas. Generalnie było fajnie, bo była muzyka. Jarocin w ujęciu społecznym można zostawić socjologom, niech oni sobie biją pianę. Dla nas to była po prostu muzyka - bardzo dużo dobrej i różnej muzyki, muzyki niezależnej.

A co z załoganctwem?

Twoje wyobrażenie na temat niesamowitego międzyzałoganckiego braterstwa, to  kolejna dawka legend. Cytując klasyków: "Bo my punkowcy, to jedna rodzina"? Bujda. Zawsze były jakieś podziały. Załoga jednej kapeli nie lubiła drugiej. Jak Siekiera przyjechała do Warszawy to też mieli złe przyjęcie, zawsze coś tam zgrzytało, bo element polskiego piekiełka  występował zawsze i wciąż występuje w każdym środowisku. Z innymi zespołami spotykaliśmy się gdzieś tam, czy w hotelu, czy na próbach, parę imprez, ale kartek na święta sobie nie wysyłaliśmy. Wiesz, lubiło się i szanowało ileś tam osób. Przychodziłaś na festiwal, i nie tylko grałaś, ale i słuchałaś. Innych kapel  nie traktowałaś jak konkurencji. Wtedy było o tyle fajnie, że każdy grał w innym stylu. Pamiętam koncert w Remoncie z 92 roku, grał Kult i pamiętam Staszewskiego, w marynarskim płaszczu ze złotymi guzikami, grał na saksie taki trochę psychodeliczny odjazd. Bikini też grało, taka wesoła nowa fala. Myśmy zagrali tam swoje numery, a także przeróbkę piosenek Mietka Fogga i Połomskiego, bo Mercedes świetnie ich parodiował.

W '82 pojawiliście się w Jarocinie obok Detonatora, CDN-u, Kontroli W, SS-20 (późniejszy Dezerter – przyp.). Zaczynał się piękny czas dla muzycznego undergroundu.

Założyliśmy zespół w '81, jakoś jesienią. Potem z basistą wylądowaliśmy na strajku studenckim.Kiblowaliśmy tam 3 tygodnie. Skończyło się o 6 rano przemówieniem Jaruzela i poszliśmy do domu. Już na strajku poznaliśmy wokalistę, Mercika, i na wiosnę, gdy zerwali pieczęcie  z Gwarka, zaczęliśmy normalne próby. Praktycznie przez 2 lata z tej piwnicy nie wychodziłem, codziennie mieliśmy próby. Raz w tygodniu dawaliśmy skromną bańkę, robiliśmy demolkę, następnego dnia sprzątaliśmy i znowu się zaczynało. Wiosną '82 wysłaliśmy kasetę naprzegląd zespołów w Brodnicy, tam chyba WC wygrało, nas nie zakwalifikowali. Drugą kasetę wysłałem do Jarocina. Siedzimy w piwnicy i ktoś z załogantów wpada, że słyszał w radio, że nas zakwalifikowali.  Najpierw euforia, a później przerażenie. Byliśmy wypłoszeni – pierwszy publiczny występ z wokalistą, Mercem.Trema! Nic nie pamiętam, oprócz tego że graliśmy podstawową część repertuaru Śmierci Klinicznej. Kurcze, niesamowite wrażenie zrobiły na mnie kapele, które wymieniłaś. Szczególnie Rejestracja bardzo mi się podobała. Dobrze brzmieli, dobrze wyglądali, miało to klimat. Oczywiście Dezerter też był super, Bikini było świetnie, to był band z tego klubu od Ciechowskiego, z Odnowy, tak jak Rejestracja. Był Detonator, w którym grał wtedy Guma z Moskwy – mamo, mamo kup mi czołg śpiewał, pamiętam - Corpus X ze Szczecina. Super bandy były.

Potem w '83 zagraliście już jako gwiazdy.

W '83 był z nami w Jarocinie Szafir (Śmierć Kliniczna, potem legendarna reggae'owa formacja R.A.P. - przyp.), Mercik też wtedy jeszcze śpiewał Piotrek Malak grał na saksie. I chyba fajny koncert zagraliśmy. Przynajmniej tak wynikało z recenzji. Wiesz, przed tym Jarocinem zagraliśmy dużo koncertów i byliśmy nieźle ze sobą zgrani.

To był podobno najlepszy Jarocin?

Tak mi się wydaje, bo na następnym w '84 zespołów było bardzo dużo, może za dużo. W '84, ' 85 załoganci pierwszych kapel punkowych zakładali swoje zespoły. Niektóre były wtórne, kopiowały głównie Dezertera. Oczywiście o każdej grupie teraz usłyszysz, że to zespół legendarny, kultowy. To takie modne słowa. Pojawiło się też dużo zespołów, nazwijmy je "bardziej piosenkowymi", które Rozgłośnia Harcerska puszczała jako polską alternatywę. Czy to tak naprawdę była alternatywa? Są różne teorie na ten temat.

To co było alternatywą?

Może te wcześniejsze zespoły, z których już część wtedy nie istniała? Było dużo  ładnych zespolików, które grały takie w miarę obojętne tekściki i to było  niby alternatywne. Jak powiedział mój kolega Zygzak z Xenny, komuna wtedy, od '85  zaczęła  traktować Jarocin i muzykę rockową jak wentyl bezpieczeństwa. Dlatego te zespoły mogły istnieć w radio. Pewnie część grała taką muzykę, bo taką lubiła, ich problem. Z mniej ostrymi tekstami, z łagodnym brzmieniem.

Z tekstami może dlatego tak wychodziło, bo cenzura się zaostrzyła?

Może.

W radiu zaistnieliście z Nienormalnym światem, który bezwzględnie uwielbiam. Bo Edukacji-kopulacji to się chyba wystraszyli?

Mimo że Śmierć Kliniczna była undergroundowa, to gdzieś tam od tego Rocka w Opolu, na które zaprosił  nas Chełstowski, zrobiła się popularnym zespołem. Nienormalny świat poleciał w Trójce i doczołgał się do pierwszej dziesiątki, co spowodowało, że o zespole zrobiło się głośno. No, Edukacja też poszła, ale szybko ją zdjęli z anteny. Mieliśmy trochę dobrych recenzji, ale były też takie, w stylu: "Co to za teksty? Co to za nazwa? Kto za tym stoi? Polska młodzież nie chce takiej muzyki." I pomijając jakieś tam tanie pobudki ideologiczne, część dziennikarzy naprawdę nie kumała muzyki. Została na poziomie lat 70. i Black Sabbath był dla nich szczytem awangardy. Dlatego dla niektórych recenzentów Dezerter nie istniał, Śmierć Kliniczna nie istniała.

Szkoda, że nie udało się nagrać płyty długogrającej, skończyło się na dwóch singlach dla Tonpresu.

Nie mieliśmy na nią szans. Dobrze, że Klausowi Mitfochowi udało się wydać płytę, bo była (i jest) świetna. Mimo braku płyty trochę ludzi na nas przychodziło. W sumie przelecieliśmy ze Śmiercią wszystkie duże festiwale. Próbowaliśmy coś swojego robić, raz bardziej udanego, raz mniej. Trudno nas było zaklasyfikować, bo w naszej  muzyce  panował eklektyzm. Grałem na nieprzesterowanym wiośle i chyba dlatego się mówiło, że to już nie punk rock, że to nowa fala. Ale jaka nowa fala, jak tu reggae grają? To może punko reggae, ale jakoś te jazzowe dźwięki nie pasowały. To była paranoja, myśmy grali na jazzowych imprezach! Siedzieli muzycy i im się podobało. Zdarzyło mi się grać na gitarze z Big Bandem Henryka Gembalskiego. Dwa koncerty zagrałem, super było i śmiesznie, bo przecież byłem gitarzystą punkowym. Mówiłem zawsze, że gram rock'n'rolla, bo dla mnie nawet reggae to rock'n'roll. Oczywiście, to też jest umowne. Zawsze uciekaliśmy od takich szufladek. W zespole było pięć osób i każdy coś tam wnosił - jeden rock'n'rolla, inny jazz, Szafir reggae i tak się namieszało. To było dzieło zespołu. Nie było tak, że odgrywaliśmy numery. Było parę takich, w których wszystko mogło się wydarzyć i zostawał duży margines na improwizację.

I nawet zrobili o Was film.

Tak, Paweł Karpiński. Później zrobił To tylko rock, który nie podobał mi się, nie był dobrym filmem chyba, natomiast też się w  nim znaleźliśmy. Mam to gdzieś na kasecie, śmieszne jest, coś tam bredzimy. A tak a propos wywiadów, artyści zazwyczaj bredzą. Trudno zawsze w takich wypowiedziach uniknąć tego selfmarketingu i autolansu i zazwyczaj człowiek się rozpędza, zaczyna gadać głupoty. Zapewne teraz sam to robię.  To zmora dzisiejszych czasów: nikt nic nie robi, tylko wszyscy opowiadają, pokazują się. Czasem włączę telewizję i widzę: wchodzi jakiś misiek, coś pierdoli, nadyma się, puchnie, kurde. Później następny. Pytam się. kto to taki, a tu okazuje się, że to kolejny bohater kolejnego gniotowatego serialu. Teraz gwałtownie wzrosła ilość mediów i każdy chce gadać. Może lepiej by było, żeby ludzie tworzyli niż gadali. Wypowiadasz się swoją twórczością, a dorabianie do tego gęby jest bez sensu. Rozumiem, że czasami tzw. odbiorca chce się dowiedzieć czegoś więcej, OK. Natomiast statystycznie rzecz biorąc, jest o  90 % za dużo bełkotu. Wszędzie. Totalny szum, można zwariować. Wolę sobie na gitarze pograć niż gadać. Szczególnie, że ciężko uniknąć tego selfmarketingu. Jak się mówi o odległych czasach, to zapomina się o  złych rzeczach, które się wtedy działy. Optyka jest inna. To była kochana młodość, człowiek był nakręcony. Tak chyba jest ze wszystkimi wspomnieniami, że się coś wygładza i o mały pomniczek łatwo.

Prowadziłeś z Zygzakiem z TZN Xenny katowicką edycję Punk Rock Later. Co sądzisz o takich inicjatywach i o samej książce?

Z konferansjerką to tak, jak z płytą, którą nagrałem jako wokalista z kolejnym swym bandem – Darmozjadami. Zaczęliśmy wtedy pisać kretyńskie teksty, na zasadzie odreagowania całej zimnej fali, która się wtedy zrobiła popularna. W trzy dni zrobiliśmy dwanaście piosenek i ktoś bidny to wydał. Mam zdecydowanie kozi głos, zupełnie bełkotliwy, koszmarny. Wolalista Dusza ? To był wtedy mój pierwszy i ostatni raz. Tak samo z konferansjerką. A PRL trochę dziwny, wszyscy jacyś nerwowi byli (...). Za to było miło spotkać się z kolegami z przeszłości.  Jeśli chodzi o wywiady Lizuta, to czytałem tylko fragmenty w Gazecie Wyborczej. Trochę za dużo pytań o Unię Europejską, a może nie... Same koncerty to typowy zabieg marketingowy, żeby tych książek trochę sprzedać.

No, ze słowem pisanym to Ty też jesteś zżyty, teksty piszesz już chyba od, pardon, dwudziestu paru lat.

Gdy wylądowałem na studiach, to nas zesłali na praktyki robotnicze, na miesiąc. Żebyśmy mogli popatrzeć jak proletariat wino w robocie pije, bo przecież robota sama się wtedy robiła. Mieszkaliśmy wtedy w akademiku i żeby nie zapić się na śmierć, to bawiliśmy się w jakieś tam kabarety. A do nich piosenki były potrzebne. Wtedy pierwszy tekst napisałem. Potem jakoś poszło. Część tekstów Śmierci pisał Wojtek Kurdziel, a część ja.  Zawsze w tych moich wypocinach było trochę przymrużenia oka. Widzenie świata nie bardzo mi się zmieniło, może w obecnych piosenkach jest trochę większe mrużenie oka niż wtedy. Nigdy nie chciałem pisać tekstów z cyklu “System! Jebać system!”. Zawsze wolałem pisać teksty bliższe normalnemu człowiekowi. Mało ludzi myśli w kategoriach system - syf. Nie, raczej myśli, że np. w szkole jest do dupy. I stąd się też wzięła Edukacja-kopulacja.


co się wtedy czytało?

W naszych czasach kultowy było  Śniadanie mistrzów Vonneguta, Paragraf 22 Hellera. W liceum był odpał na to. Rzeźnia nr 5 robiła bardzo mocne wrażenie. Trudno też nie wspomnieć 1984 Orwella. Chociaż teraz wolę Folwark Zwierzęcy, bo znajduję w niej opis naszej dzisiejszej rzeczywistości. Za komuny przebrnąłem też przez wszystkie dzieła Piłsudskiego. Nie wiem, po co... A Buszującego w zbożu Salingera ze 3 razy przeczytałem.

Ano to precz z konsumpcjonizmem!

Teraz też chyba się to samo czyta. Tylko dochodzą jakieś nowe rzeczy, ale w tych nowych trendach kiepsko orientuję, np. Masłowskiej nie przeczytałem.

Czujesz się poetą?

To określenie pojawiło się w jakiejś gazecie muzycznej. Puścili zdjęcie, gdzie byłem troszeczkę zapruty, z irokezem, w skórze i podpisali, że to Poeta Dusza. Taka drobna prowokacja. Nie, poetą nie jestem, nie piszę wierszy.

Słuchaj, dobrze zdaję sobie sprawę, że większość tekstów piszę rymami częstochowskimi. I absolutnie mi to nie przeszkadza.  Bo tak naprawdę, tekst piosenki to jest tekst piosenki, a nie poezja. Tekst w oderwaniu od muzyki i interpretacji wokalisty nie istnieje. Bardzo rzadko same teksty nadają się do czytania.

Twoje się nadają.

Ja jednak uważam, że tworzą nierozerwalną całość z muzyką . Na szczęście miałem tę przyjemność, że moje teksty śpiewali dobrzy wokaliści, kurcze, chyba nie uniknę tego autolansu - Mercik, Dudek, Riedel.

W Paciorku, z repertuaru Śmierci, był taki przyjemny rym: Na czerwonym świetle stój/ Darek Dusza - idol twój. Skromne i szczere. W innej wersji tego numeru spotykałam się jednak z mniej autolansiarskim rymem: Jan Kowalski to twój wuj.

W tekście napisałem Jan Kowalski, a oczywiście Mercedes, jako człowiek bystry i też traktujący świat z lekkim przymrużeniem oka, postanowił zmienić to na Darek Dusza. Jak usłyszałem na koncercie, co on śpiewa, to zbladłem, trochę się zapowietrzyłem, ale później to już tak zostało, bo było zabawne. Zresztą później podobnym manewrem, ale już z Shakin Dudim, był numer Hau hau hau. Zresztą gramy go do dziś i on dopiero teraz smaku nabiera. To leci tak: Idol naszych babć dziś w stroju buntownika, jeszcze ze sto lat będzie nam grać. Gdy z Dudkiem byliśmy piękni i młodzi, to było odbierane jako drobna złośliwość w kierunku naszych starszych kolegów z branży. Natomiast, gdy gramy to teraz jest śmiesznie, no, bo, niestety, w pewien sposób ten numer zaczyna nas dotyczyć. (śmiech)

Irek lubi moje teksty i to jest kolejny człowiek który rozumie o czym śpiewa. To u wokalistów rzadka cecha. Lubię jego wokal, on potrafi z tekstów coś wydobyć. Parę lat temu nagraliśmy płytę z big bandem i z punkową gitarą, teksty też naskrobałem. A od zeszłego roku coś tam robimy w starym składzie.

Ale Twoje teksty nie zawsze były jajcarskie. Dla Dżemu pisałeś bardziej lirycznie.

Anka, mam w domu ze dwa kilogramy tekstów. Od czasów Śmierci, do sztambucha dużo wkładałem, jak jakaś pensjonarka. Różne teksty. Ty akurat jesteś masochistką i znasz tę moją twórczość, ale dla większości ludzi to nic innego oprócz Ziuty ( napisanej zresztą naprędce, na kiblu i  nie skończonej) i Au szalalala  nie napisałem. Każdy zna tylko jakiś wycinek. A ja tych tekstów napisałem sporo. Czasem bawiło mnie pisanie czegoś dołującego. To, że Dżem liryczny to zarzut? Tekst się pisze do muzyki. On powinien z nią jakoś współgrać, oczywiście nie zawsze się to udaje. Natomiast gdzieś te ramy są. A pierwszym numerem dla Dżemu był Malowany ptak. Nie byłem bliskim przyjacielem Ryśka, spotykaliśmy się  na koncertach. Zawsze go szanowałem jako artystę, mimo że muzycznie Dżem nie był mi szczególnie bliski. Ale to, co ten facet robił na scenie to uhh! I szkoda, że go nie ma, i że mu nie mogę jakiegoś tekstu napisać....

Ile było tekstów dla Dżemu?

Trzy dla starego Dżemu i większość na pierwszej płycie z nowym wokalistą.

Tak naprawdę tekst to parę głupich zdań. Dopiero gdy przychodzi gość z charyzmą i głosem to potrafi z tych paru prostych, głupich zdań coś wydobyć, żeby odbiorcę chwyciło. Możesz napisać nie wiadomo jak dobry tekst,  ale gdy wokalista go położy, to przeleci ci to jednym uchem, i tyle.


Napisałeś też powieść, ale zalega w czeluściach szuflady. Nie ma szans na wydanie?

Ta powieść to jakiś bełkot. Podejrzewam, że  grafomania. Tak, to wysoce prawdopodobne. Akurat książki związane z moim hobby - wędkarstwem, które napisałem później, nienajgorzej chyba wyszły, natomiast to... Zabrałem się za tę powieść z racji tego, że wiesz, muzyk rockowy, co to jest teraz za zawód? Co to w ogóle jest? Jaki to ma prestiż? Pisarz się liczy! Oczywiście to nie prawda, bo teraz bardziej się liczy sprzedawca pietruszki. Byłem tak wychowany, że czułem duży szacunek do słowa pisanego i dużo książek czytałem. Wymyśliłem historię fikcyjnego zespołu rockowego, który jakimś cudem wytrzymuje napór czasu i przechodzi z tamtego burzliwego okresu, czyli z lat agonii komuny, w lata radosnego kapitalizmu. Natomiast nie jest to żadna autobiograficzna powieść, bo mi się życie trochę bardziej skomplikowanie układało. Chełstowskiemu dałem do poczytania, to się wzruszył, jeszcze tam paru kumplom i chwalili, ale to moi koledzy, więc trudno polegać na ich zdaniu. Nie mam ciśnienia, żeby z tym cokolwiek robić. 5 minut to się nazywa, jakieś 180 stron maszynopisu. Nie biegam za tym. Jednego bełkoczącego mniej. (śmiech) Może pośmiertnie ktoś to wyda. Pośmiertnie zawsze jest łatwiej i lepiej się sprzedaje.

Parę opowiadanek też wykroiłeś.

Pisałem, bo czasami bardzo się nudzę.

Dobra, wróćmy do muzyki. Stary system wypaczeń nie dawał specjalnych szans muzyce niezależnej, radosny kapitalizm też ich nie daje. Niewiele się w tej kwestii zmieniło. Co o tym myślisz?

Na pewno młode zespoły grają teraz lepiej, bardziej profesjonalnie niż kiedyś. Ale trochę mi ich żal. Bo kiedyś, mimo czasów okrutnych, to taki band mógł zagrać na jakimś festiwalu, na Jarocinie, w Hybrydach, gdzieś się mógł pokazać. Teraz tych zespołów nie ma; nie ma i nie będzie. Bo nie ma dla nich miejsca w mediach, w radiu, nie ma miejsca na scenach koncertowych. Mają przechlapane. I tym bardziej trzeba ich podziwiać, że im się chce. Teraz jest tak samo dużo fajnej i różnej muzyki, tylko że nie wychodzi ona z podziemia. Panoszy się cenzura polegająca na formatowaniu rozgłośni radiowych do poziomu najgłupszego słuchacza. Nie mówiąc o tym, co się dzieje w tv. A teraz mało jest ludzi, którzy szukają. Jak im się podaje na tacy, to łykają jak foczki. I tak to wygląda. Na szczęście procent niełykających cały czas się powiększa i kiedyś może przyjść bum na normalną muzykę. To, co teraz leci, to nie jest normalna muzyka. Komputery komputerom zgotowały ten los. W oficjalnych mediach rzadko można usłyszeć coś, co nie jest tylko dojeniem kasy z żuczków. Dlatego fajnie by było, żeby coś się na tym rynku zmieniło. Szczególnie, że na świecie znowu jest eksplozja gitarowego grania. Jest normalnie, a u nas nie, u nas zawsze było nienormalnie. Zaczął się czas buchalterów i po prostu ciężko jest.

To które z kapel poważasz?

Bardzo mi się podobają zespoły ze sceny psychobilly: Komety, Stan Zvezda, Robotix, Pavulon Twist, świetnie grają. Ale podejrzewam, że dopłacają do swojej twórczości.

Nie masz złudzeń.

Tak naprawdę to teraz ludzie dzielą się na dwie warstwy: na wąską, bardzo dobrze zarabiającą elitę i na motłoch. Smutne jest to, że elita stara się jak najwięcej ludzi wtłoczyć do kategorii motłochu, traktując ich z taką pogardą. Jak masz czasami kontakt z kimś z tv, czy radia, to słyszysz:" Ja, wiesz, stary, no, ja robię te audycje dla tych debili, ja wiem, że to szit, ale ten motłoch tego chce". I to jest okropne, to obniżanie tego poziomu, cały czas. A ci z elit to oczywiście tacy mądrzy i słuchają jazzu, punk rocka, bluesa. Zapewne przyczyny tkwią w tym "czasie buchlaterów". To dołowanie i ogłupianie przekłada  na konkretne pieniądze. My, jako kraj Ameryki Łacińskiej jesteśmy bezsilni na zakusy dużych koncernów, które nawet w bardziej odpornych krajach trzęsą wszystkim, a szczególnie szołbiznesem. No, bo czy byłby hip - hop bez Nike? Nie byłoby.

Dlaczego?

Amerykański hip-hop jest nakręcany przez producentów obuwia sportowego i odzieży, którzy w ten sposób lansują swoje produkty.

Trochę przeraża ta spiskowa teoria dziejów, ale masz rację.

Przecież zawsze z kontrkulturami było tak, że coś się zaczynało w sposób naturalny i po jakichś 2,3 latach było stopniowo zawłaszczane przez byznes. Natomiast z hip-hopem zrobiło się to o wiele szybciej. I mam wrażenie, że to jest sterowane. I oni napędzają kasę, ci w nich ładują kasę i wszyscy są zadowoleni. Zawsze każdy ruch powodował modę i ktoś na tym później zarabiał. Tylko, że teraz to się szybciej dzieje. Ci, którzy szczerze to zaczynają muszą się czuć okropnie. Tak samo było z punk rockiem. Były te pierwsze zespoły, Kryzys, i inne,  później  pojawił się Jarocin, gdzie takich kapel jak np. SS-20 czy my było jeszcze więcej. Po czym nagle zapanowała moda. Pojawiły się tak zwane sezon punki. A teraz wszystkie te symbole zostały kompletnie zawłaszczone przez biznes. I masz faceta, który śpiewa jakieś disco polo, a obwieszony jest pieszczochami. Tak to wszystko jest przejmowane na komercyjnym rynku. I tu moglibyśmy dojść do książki No logo itd. Margines swobody i niezależności jest bardzo mały, ponieważ teraz firmy są czujne i jak pijawy się przyczepiają, przerabiają na swoje. Stąd dramat – zaczynasz coś robić szczerze, a potem po jakimś czasie widzisz, że jesteś kukiełką.


I powielam schemat Cool Kids of Death?

Nie znam. A o co chodzi?

O zarzuty, że sprzedali swój bunt.

Wszyscy się w jakiś sposób sprzedają. No, bo kim my jesteśmy? Jesteśmy odmianą artysty cyrkowego. Wychodzisz na wybieg i masz zabawić publiczność. I teraz jest pytanie, czy chcesz być linoskoczkiem, który sam robi swój numer, czy też tresowanym osiołkiem, który robi to, co  treser każe. Ale, de facto, i tak i tak, wychodząc na scenę sprzedajesz coś. Obojętne, czy koncert jest za darmo, czy nie. To tylko kwestia wyboru, znalezienia swojego miejsca. Żeby się szanować i mieć czyste sumienie. Niestety, coraz mniej jest takich ludzi. Mówię, to czas buchalterów. I pieniądz wypacza poglądy bardzo szybko. Natomiast trzeba pamiętać, że gra się dla ludzi, zależy się jakoś pośrednio od tych ludzi. A oni też są poddawani działaniu mediów, modom. To taki jeden wielki tygiel, z którego ciężko jest wyjść obronną ręką. Nie każdy ma taką determinację i klasę, jak Kazik Staszewski, któremu się udało. A wiele zespołów, albo się totalnie sprzedaje, albo się rozsypuje. I tak to powinno może być, może... Granie żywej muzyki to sztuczka cyrkowa, która po prostu służy rozbawieniu gawiedzi, nie ma się co czarować. I nie należy się doszukiwać jakichś tam wielkich znaczeń. Rzecz jasna, czasem jest tak, że niektórym muzykom udaje się otrzeć o sztukę. Morrisonowi może się udawało na koncertach, jak za dużo nie zaprawił. Bo jak zaprawił, to z tej sztuki robiła się paść zupełna. Były takie fragmenty w historii muzyki rockowej, że naprawdę robiono sztukę. Ale generalnie to cyrk, małpeczki, ciach, latają, na gitarkach grają. I taka jest prawda. Trzeba znać swoje miejsce w szeregu. Od biedy mogę znieść nawiedzonego poetę, któremu się wydaje, że zmienia miliony na lepsze, ale muzyka nie za bardzo. Za długo w tym siedzę, żeby mi ktoś takie kity wciskał. Wielka sztuka, misja, a potem szybciutko do kasy. I bania. Taka to sztuka.

Czyli idea, jakaś wartość nieprzekupna, to w muzyce umarła nieodwracalnie? Mamy przekaz bez idei, a jeżeli jest, to kupiona za kasę dużego koncernu. Tak?

Jaka idea? Od idei to są filozofowie. Muzycy są od grania. Teksty na pewno wynikają z twojego charakteru, przekonań. Jeżeli to nie jest pisane pod publiczkę, to masz idee, te które w tobie tkwią. Clash był w miarę ideologiczny, ale czy dalej jest odbierany przez wzgląd na swoje idee? Nie. To był jeden z największych rockowych bandów na świecie, który po prostu grał świetne piosenki. A że miał swoje przekonania, to się znajdowało odnośniki tych przekonań w tekście. Ale czy to jest idea? Po pierwsze musisz wiedzieć, że grasz dla ludzi i tych ludzi szanować. Przez szanowanie  rozumiem też, że twój przekaz jest szczery, że starasz się to robić dobrze, i tu masz ideę.

A Ty zawsze tak szanowałeś swoją publikę?

Zdarzyło mi się raz grać w stanie bardzo wskazującym, to było z Shakin Dudim. Film mi się urwał przy pierwszym numerze. A podobno zagrałem cały koncert. Gdy zszedłem ze sceny i świadomość mi wróciła, to sobie powiedziałem, że nigdy w życiu już tak nie zrobię. I nie zrobiłem, bo mi było wstyd, fatalnie się czułem. Najbardziej zawodowo było i jest w Shakin Dudi. Do grania mamy stosunek poważny, dużo prób, przywiązujemy wagę do nagłośnienia. Praca, praca. Jak się zaćwiczysz na śmierć, to możesz sobie później biegać po tej scenie. No, teraz też biegają. Puszczą plejbek i ładnie biegają. Zrzygałbym się, gdybym miał pod plejbek udawać, że gram. No, chyba że kręciliśmy teledyski. Wtedy był plejbek. Zresztą jedyną metodą, żeby to przetrwać, było zbetonowanie się do spodu. Kiedy kręciliśmy telededysk do To ty, troszeczkę się to wszystko przedłużało. Jak się już tak naczekaliśmy, to Irka  posadzili na kanapce. Potem kazali wstać i gdzieś się przemieścić. No i było. Kamery, muzyka leci i nagle przez tę muzykę rozlega się jego głośne chrapanie.


Nigdy Cię granie nie zmęczyło?

Zacząłem grać w '82, potem Absurd założyłem, jakoś do '86 działaliśmy. Później z Dudkiem żeśmy się tłukli po całym kraju. W końcu gdy trzeci raz miałem grać w Hali Ludowej we Wrocławiu to nagle stwierdziłem; kurwa, co ja tu robię? Jakaś fabryka się zaczęła robić, kalkulacja. Normalnie mnie życie męczyło, te hotele, te ciągłe imprezy, bo nie ma się co czarować, to tak wyglądało, to był rock'n'roll  po prostu. Hotel, przejazd, próba, i cały czas to samo. No i co dalej? Trzeba  w końcu było zacząć traktować to jak pracę. Gdy zaczynałaś grać, to wydawało się, że wyrywasz się z tej szarej rzeczywistości. Po czym nagle człowiek się łapał, że się wyrywa na niby, bo sam sobie funduje trochę inną odmianę szarej rzeczywistości. Potem Irek zmienił nazwę na The Dudis, zaczęliśmy inną muzykę grać. Niestety, z różnych powodów się to rozsypało. A potem skończyła się kasa...

Więc, jak mówisz, ruszyłeś budować kapitalizm.

Wolałem to, niż perspektywę pisania tekstów do disco polo albo innej chujni. Ponieważ staram się zwykle robić wszystko uczciwie i porządnie to ta budowa pochłaniała mi trochę czasu. Ale za to ile pieniędzy kapitalistom przysporzyłem. No, przy okazji też coś zarobiłem. Już po pół roku skumałem, że ta kapitalistyczna bajka to jest jeszcze lepszy kit niż komunistyczna iluzja, albo  przynajmniej ten sam rodzaj kitu. Proces trzeźwienia trwał dwa i pół roku i dałem sobie z tym spokój.

Sympatyzujesz z antyglobalistami?

Ostatnio przeczytałem ich biblię  No logo, którą chciałem poznać ze względu na pewną zbieżność poglądów. Niestety, trochę mnie rozczarowała . Bo jest napisana pod kątem czytelnika amerykańskiego, czyli te same zdania po sto razy powtarzane. Jest za długa, rozwlekła. Jest skażona takim lewicowym punktem widzenia. Nie przeszkadza mi to szczególnie, ale jakby ta pani pożyła parę lat w PRL-u, to nie wiem, czy by jej pogląd się nie zmienił. Pierwsze trzy części są ciekawe, natomiast ostatnia, która mówi jak walczyć z tą wszechobecną potęgą marek, gorsza. Proponuje różne metody – jakieś tam akty artystyczne, związki zawodowe, feministyczne itp. Najlepsze jest to, że to książka bardzo znana, na której pani trafiła sporą kasę. Została wydana przez jeden z większych koncernów medialnych. Już nie ma wyjścia, nawet książki wymierzone w system są wspierane przez system. To jest coś pięknego. Nawet Orwell by tego nie wymyślił.

Zastanawiam się, czy wrócisz jeszcze z podobnym pomysłem jak na płycie Pies od Luizy Duszy i Mercika. To było fajne akustyczne granie. Bardzo lubię tę płytę.

Nie. Pewne rzeczy się nie powtarzają. Smutne tylko, że marnuje się taki wokalista jak Merc. Chętnie znów bym coś z nim zrobił. Na razie ćwiczę na gitarze. Może się w końcu nauczę...

Gliwice 15 lutego 2005

CAŁY WYWIAD DO PRZECZYTANIA W MAJOWEJ LAMPIE 5 (14) 2005

Offline

 


Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
berlin-hotel Cosy Home Sweet Home Spuszczel pospolity zwalczanie