::: www.Jarocin-Festiwal.com/forum ::: !Teraz Jarocin 2012! :::


Historia i dzień obecny Festiwali rockowych w Jarocinie

Ogłoszenie


Jarocin Festiwal | Utwórz swoją wizytówkę

#1 2009-07-21 23:09:11

Jarocin-Festiwal

Grupowicz Gaduła

5543699
Call me!
Skąd: Warszawa
Zarejestrowany: 2006-07-04
Posty: 997
WWW

Podsumowanie i relacje J2009

Podobało się czy nie?


Książka "GRUNT TO BUNT. Rozmowy o Jarocinie" najtaniej u wydawcy IN ROCK:
kliknij tu!!!

Offline

 

#2 2009-07-22 15:22:27

eve

Nowy Grupowicz

Zarejestrowany: 2009-07-20
Posty: 5

Re: Podsumowanie i relacje J2009

hmm... no źle nie było.. --> całkiem dobrze było! (śmiem twierdzić) :):D

Offline

 

#3 2009-07-22 15:31:18

Jarocin-Festiwal

Grupowicz Gaduła

5543699
Call me!
Skąd: Warszawa
Zarejestrowany: 2006-07-04
Posty: 997
WWW

Re: Podsumowanie i relacje J2009

A co dobre było?


Książka "GRUNT TO BUNT. Rozmowy o Jarocinie" najtaniej u wydawcy IN ROCK:
kliknij tu!!!

Offline

 

#4 2009-07-22 18:25:53

eve

Nowy Grupowicz

Zarejestrowany: 2009-07-20
Posty: 5

Re: Podsumowanie i relacje J2009

Cieszący niewątpliwie był fakt, że  można było wejść z piwem.. lub innymi trunkami pod scenę! bo poprzednie lata tj. 2007,2008 były masakryczne pod tym względem (choć jak ktoś bardzo chciał to i tak wniósł to co wnieść miał, chciał, bądź też powinien % ;D). Oby ta jakże ciesząca idea nie wygasła do kolejnego festiwalu ;)
A jeśli o muzykę chodzi to sądzę, że każdy jakąś "perełkę" dla swych uszu znalazł.. Mnie bynajmniej się udało ;)
hmmm poza tym pozdrawiam wszystkich festiwalowiczów.. przede wszystkim tych, którzy wiedzieli gdzie znajdował się namiot mój i mej załogi ;).. a znajdował się on:  "na wschód od zachodu.. w południowym kierunku od północy. " ;D

Offline

 

#5 2009-07-24 01:40:35

Jarocin-Festiwal

Grupowicz Gaduła

5543699
Call me!
Skąd: Warszawa
Zarejestrowany: 2006-07-04
Posty: 997
WWW

Re: Podsumowanie i relacje J2009

Forum Armii
http://ultimathule.nor.pl/viewtopic.php?p=319655#319655

Widziałem wszystkie zespoły, od początku, do końca z drobną przerwą na początek Tiltu. Zalety siedzenia na stoisku Wink.

Pierwszy dzień bezwzględnie należał do Bad Brains - to było widać. Mimo że HR często nie wyrabiał wokalnie i scenicznie, w tym zespole dalej tkwi straszliwa moc koncertowa (gdyby tylko może przypadkiem Israel Joseph-I za HaeRa?) - Dr. Know i Darryl według mnie uratowali ten występ. No i jednak te riffy - klasa sama w sobie. Rozumiem, że ci, którzy lepiej znają Bad Brains i dla których ta kapela jest ważniejsza niż dla mnie, mogą czuć sie zawiedzeni. Ja nie narzekam.

Ciekawostką był występ Ingite - nie lubię tak zwanego "melodyjnego hardcore'a", ale oni mieli takie coś, co pozwalało ich słuchać. Widać, że ludziom się podobało, dla mnie nic ciekawego w sumie.

Editorsi dali trochę ciała, chociaż usłyszeć ich na żywo było bardzo miło (racing rats!). Wokalista ma świetny, niski głos (racing rats!).

Co do tego, co się działo wcześniej: Acidzi bez rewelacji, Jankiel świetnie gra na gitarze, ale scenicznie dla mnie totalnie bez polotu.

Występ Happysad litościwie przemilczę.

Z wcześniejszych spraw: Persona Non Grata to pomyłka, ordynarny street punk na Analogsową modłę, Rockaway musiał być kiepski, bo zupełnie nic mi nie zapadło w pamięć, Kumka Olik to totalna zrzynka z tzw. angielskiego "indie rocka", czyli w 90% z Arctic Monkeys i nie byłoby na dobrą sprawę w tym nic złego, gdyby chłopcy (połowa składu jest młodsza ode mnie Shocked ) nie wydali w wytwórni tatusia - Universalu. Majors =/= indie, pogódźcie się z tym.

Dzień drugi od początku był dla mnie dniem Armii, wielkim oczekiwaniem na New Model Army i zaciekawieniem z okazji mojego pierwszego kontaktu z The Black Tapes.

Black Tapes otwierali koncert i było tak, jak być powinno - czad na maksa, przebojowe melodie, fajne riffy - to było słychać już na próbie zespołu, na której grany był nowy utwór, nieco odbiegający od materiału z debiutu, ale bez rewolucji.

Potem wszedł "zespół Czesław Śpiewa" i znowu motyw - jak na próbie, tak na koncercie: kiepsko!!!! Facet jest chyba swoim największym fanem, grafomańskie teksty (nic dziwnego, biorąc pod uwagę metodę ich powstawania), kiepskie melodie, całkowicie wykreowany wizerunek (Jarek Szubrycht z Przekroju opowiadał nam, że widział Czesława sto tysięcy razy z racji tego, że obaj bywają na tych samych festiwalach i Mister Mozil jak się myli w tekście czy melodii, to zawsze w tym samym miejscu, a jak przychodzi do rozmów i wywiadów, w akcję wkracza polszczyzna wręcz nienaganna, w przeciwieństwie do tej, która jest na próbach i w trakcie koncertów). Na uwagę zasługiwał jedynie cover Klausa Mitffocha "Lola (chce zmieniać świat)", który ratował lepszy niż w reszcie utworów saksofon barytonowy.

Wielką dla mnie niespodzianką był występ The Automatic - spodziewałem się nudnego plumkania pod Arcticów czy Klaxons, a tu był naprawdę oryginalnie brzmiący, nietuzinkowy występ, a muzycy dawali z siebie wszystko. Powinno sie spodobać ludziom otwartym na różne takie nowinki. Pomijając fakt, że wydawało mi się, że zespołu nie znam, a jednak kilka piosenek brzmiało dziwnie znajomo (i nie byly to kowery). Mało tego, nie dość, że znajomo, to jeszcze tekst znałem.

Myslovitz zagrali przeciętnie, bez fajerwerków, choć oczywiście fajnie się słuchało na żywo, było mniej tej nieznośnej flegmy, którą mają nagrania studyjne.

Potem przyszedł czas na Armię. I było świetnie. Bardzo żałuję, że nie było mnie pod sceną, zwłaszcza w części Prozessowej - brzmiało to naprawdę potężnie. Zresztą, kiedy zespół zaczął grać materiał z ostatniej płyty, woda zaczęła podmywać nam stoisko i mieliśmy ręce pełne roboty z ratowaniem płyt. Niemniej jednak czad był niesamowity i mam nadzieję, że niedługo uda mi się zobaczyć Armię z tym materiałem w lepszych warunkach. Summa summarum, koszulka Trupiej Czaszki okazała się niepotrzebna. Widziałem u kogoś, kto podszedł do nas na stoisko ten sam wzór, który robi Dziki, ale inaczej nadrukowany. Nowa metoda czy ktoś ukradł wzór?

Nie wiem wprawdzie, co zespół grał na próbie, ale było to bardzo dobre!

Koncert New Model Army był dla mnie miłą niespodzianką - nie wiedziałem, czego się spodziewać, a tu okazało się, że bardzo moje klimaty, czasami pobrzmiewało mi to trochę Killing Joke'iem, na listę wpadł kolejny zespół, znajomość z którym jest do nadrobienia.

Z ciekawostek, podczas próby NMA odśpiewali temat muzyczny z Family Guya Laughing .

IAMX był strasznie nudny, podobno gorzej jeszcze niż na Castle Party kiedyś przy okazji.

Sobotę zepsuła pogoda - padało nieprzerwanie od 18 do 23.

Niedziela nie ukrywam była dla mnie najważniejsza, ze względu na występ The (International) Noise Conspiracy. Miałem wielkie obawy, ale bezpodstawnie.

Koncert zaczęła warszawska Rotofobia, zdobywca nagrody jury w koncercie młodych zespołów. Świetne nowofalowe klawisze, charyzmatyczny lider, ładne melodie, szalony, bo nieprzewidywalny noise i bardzo no wave'owa energia (choć muzycznie Rotofobia nie ma z tym szacownym nurtem nic wspólnego). Zasłużyli sobie na nagrodę.

Drudzy byli wrocławianie z Holden Avenue. Po przesłuchaniu płyty miałem pewne wątpliwości, nie podeszli mi, ale koncertowo zniszczyli - energia, melodia, nieprzewidywalność, luz. Przyjemność z grania i przyjemność z uczestnictwa w koncercie. Waaaaarto!

Dwa następne koncerty - nieporozumienie. Nie wiem, co Kazik widzi w Plagiacie 199, że wziął ich na trasę kaenżetu, bo ani muzycznie nie mają ze sobą nic wspólnego, ani artystycznie - Plagiat, jak nazwa wskazuje, to kiepskiej próby zrzynka z Leniwców, Farben Lehre i reszty tzw. "punky reggae".

Maria Awaria Kolekcjonerka Wzwodów była równie kiepska, choć tutaj trzeba oddać rację Plagiatowcom, że nie byli tak pretensjonalni jak owa, która nie tyle Awaria, co Pomyłka być powinna (by nie powiedzieć "Wpadka"). Nic dziwnego, że z Czesławem się trzymają - ta sama liga. (choć refren pt. "Jak gejsza bez kimona / Yoko Ono bez Lennona" miał w sobie coś). To nie był, jak stwierdziła główna zainteresowana "punk rock inaczej" to było "fajne inaczej". Dziwiła mnie duża frekwencja na koncercie. Na plus: bardzo ciepłe brzmienie klawisza. Pod refleksję: zagrany na bis temat z "Misia Uszatka" wypiszczany przez megafon.

Potem zaczęli rozkładać się muzycy, do których według mnie zdecydowanie należał ten festiwal - The (International) Noise Conspiracy. Panowie przyjechali prosto ze Szwecji i do tej samej Szwecji wracali następnego dnia, ale było warto, zdecydowanie. Muzycy sami ustawiali sobie na scenie większość rzeczy, co bardziej zabawni ludzie pod sceną komentowali "Takie wielkie gwiazdy, a technicznych nie mają". Nie wiem, czy po koncercie, ktokolwiek jeszcze miał wątpliwość, co do "gwiazdowania". Noise Conspiracy na koncertach to prawdziwe wulkany energii, autentyczni szaleńcy - publiczność była ich zanim ucichło "Intro" z "The Cross Of My Calling" i rozbrzmiał pierwszy utwór setu - "Hiroshima Mon Amour" z tej samej ostatniej płyty zespołu. Na koncercie zagrali dużo z ostatniej płyty: "Intro", "Hiroshima Mon Amour", "Washington Bullets" ("the happiest anti-war song ever"), "The Assassination of Myself", "Boredom Of Safety", "Satan Made The Deal", "Child of God" i to chyba tyle. Było "Smash it up", "A Body Treatise" i "Reproduction of Death" z drugiej "Survival Sickness", z trójki "A New Morning" zespół zagrał standardowo "Up For Sale", "Capitalism Stole My Virginity", "Body Treatise" (od którego zaczęli zeszłoroczny koncert w Łodzi) no i z czwartej płyty zatytułowanej "Armed Love" poszło "The Way I Feel About You" i "Black Mask", które - o dziwo - zagrali prawie na początku setu, a nie gdzieś pod koniec.

Z ciekawostek: po drugiej stronie fosy, też przy barierce był Bolek z Black Tapes, Elvis Deluxe i Houka. Bardzo podobał mu się występ, pogadaliśmy chwilkę, obaj liczymy na wspólną trasę T(I)NC i TBT Very Happy

Tilt pokazał klasę, fajne były wsytępy z gośćmi - żałuję, że gdy poszła "Centrala" z Brylem odbierałem znajomych spod wejścia i nie było mnie bliżej sceny. Dziwna była ta pseudorapowa recytacja Maleo w "See I&I", ale to tyle, bo utwór oczywiście bezbłędny i cios i moc i power i w ogóle. Fajnie grali z Gumolą z Moskwy.

Niefajnie, że nas rano obudzili.

Bałem się występu KNŻtu. Bałem się, że moje wyobrażenia się nie pokryją z tym, co zobaczę na scenie. Prawda była taka, że moje wyobrażenia to nawet nie było 10% czadu i mocy i wszystkiego, co zaprezentował zespół. Liczę na jakiś koncert klubowo-halowy, gdzie tego samego dnia nie będzie grać T(I)NC i będę miał jeszcze siły, żeby poszaleć pod sceną.

Ciekawostką był dla mnie natomiast Animal Collective - próba była raczej słaba, koncert był raczej specyficzny, ale fajny. Myślę, że klubowo mieliby większą energię i lepiej by się to wszystko odbierało. Ale ogólnie duży plus.

Festiwal na cztery i pół gwiazdki.

Wracając do domu słuchaliśmy z Trójki "Wczorajszemu" i Dezerterowego kawałka z "Gajcego". Miło było.


Książka "GRUNT TO BUNT. Rozmowy o Jarocinie" najtaniej u wydawcy IN ROCK:
kliknij tu!!!

Offline

 

#6 2009-07-24 10:31:47

szkudi3

Nowy Grupowicz

Zarejestrowany: 2009-07-12
Posty: 6

Re: Podsumowanie i relacje J2009

hmmmmm, cała impreza to jedno wielkie zaskoczenie ....  nie byłem na jarocinie od 2006 i przez ten czas wiele się zmieniło, na szczęście na lepsze .... pierwszy koncert na którym byłem - acids - pierwsze wrażenie - krwa jak to brzmi :D sam koncert standardowy jak na kwasożłopów, ale brzmienie - wyczes (i tu notka dla organizatorów - takie kapele nie powinny grać o 18 !!!!! rzeby acids grało przed happysad ???), tak więc duży ukłon producentom koncertów 2009. Organizacyjnie festiwal również na wysokim poziomie. Bardzo duży ukłon w stronę ochrony pod sceną, po raz pierwszy spotkałem panów ktorzy koncentrowali się na bezpiecznym wyciągnięciu lotników (tzn. tak aby ich nie uszkodzić) a nie na jak najszybszym ich wyciągnięciu i wywaleniu poza obszar sceny, a to dla lotników fanatyków dużo znaczy :) Jeśli chodzi o koncerty to nie zamieżam się tu rozpisywać na temat każdego z nich, w każdym razie bardzo dobry repertuar artystyczny, nie zabrakło pewniaków nie zabrakło gwiazd nie zabrakło ciekawych gwiazd ..... Wielkie dzięki za Ignite, New Model Army i Bad Brains - normalnie cieżko ich u nas zobaczyć ....  I na koniec wielkie dzięki za IAMX - dla mnie ten kocert nie był nudny (mimo, że nie słucham takiej muzyki na codzień) - świetne brzmienie, reweleacyjne światła, dobra melodyjna muzyka, w sumie świetny show, przy którym inne bandy po prostu zagrały swój repertuar. Zdecydowanie ten koncert najbardziej utkwił mi w pamięci choć nie był moim jarocinowym faworytem, ba jadąc na jarocin nie wiedziałem co to jest IAMX ;) No i na koniec zostaje Animal Collective -  możliwe, że są oni pupilkami dzisiejszej alternatywy - możliwe, że są geniealni, nie mówie nie - rzecz gustu, ale ten koncert na zakończenie 3 dniowego festiwalu, spędzonego przy piwku był po prostu nużący ........

Podsumowując - festiwal cały czas się rozwija i to na lepsze. Organizacyjnie nie można mu nic zarzucić (chyba, że znowu zabronicie piwka pod sceną :) artystycznnie wystarczy utrzymać kierunek który został obrany i jarocin stanie się miejscem, które z przyjemnością odwiedzę co rok. Zdecydowanie najlepszy jarocin jakim byłem (a byłem na 3).

P.S nie wprowadzajcie zbyt wielu scen, nie robcie heinekena z jarocina ...... zaletą tego festiwalu między innymi to, że człowiek nie musi się stresować, że czegoś nie zobaczy bo 2 kapele, które lubi grają na dwóch różnych scenach w róznych scenach. Wprowadzając taki 'stres' popsujecie atmosferę festiwalu, której duże komercyjne (lanserskie:) festy mogą tylko i wyłącznie jarocinowi pozazdrościć.

Offline

 

#7 2009-07-25 15:09:54

Jarocin-Festiwal

Grupowicz Gaduła

5543699
Call me!
Skąd: Warszawa
Zarejestrowany: 2006-07-04
Posty: 997
WWW

Re: Podsumowanie i relacje J2009

http://forum.cdaction.pl/blog/nessaja/i … wentry=797

Jarocin 2009
Napisany przez Nessaja, pon, 20 lip 2009 - 13:19

Wróciłam jakimś cudem cała i zdrowa, z nieposkromioną chęcią skomentowania tego wydarzenia, jakim był Jarocin Festiwal 2009.
Na miejsce dotarłam już w czwartek 16 lipca, aby zająć na polu namiotowym jakieś sensowne miejsce. Oczywiście nic mi to nie dało, bo panowie opiekujący się owym polem musieli sobie poukładać namioty w takiej kolejności i w takich rządkach jak oni chcą. Czyli jeśli ktoś przybył dzień wcześniej aby nie musieć biegać kilkaset metrów do wyjścia i jeszcze więcej do toalet, mógł się bardzo zdziwić, że jego wysiłek nie pozostanie doceniony. Na polu oczywiście roiło się już od różnych "panków", ale normalnych ludzi też nie brakowało.
Pierwszy dzień festiwalu przebiegał pod znakiem niemiłosiernego upału. Na szczęście, kiedy nadeszła godzina 16, można było skorzystać z cienia sceny koncertowej. Powiem szczerze - na Jarocin przyjechałam dla dwóch zespołów, a zobaczyć z ciekawości chciałam może ze trzy. Dlatego owego pięknego dnia swój czas wolałam zdecydowanie poświęcić na penetrację festiwalowych sklepików. A było ich całkiem sporo i zaopatrzenie też fajne (bo gdzie można obecnie kupić przypinkę Burzum, albo normalną damską koszulkę Slayera z czymś więcej niż tylko samym logiem?). Co do cen - moim zdaniem były przystępne jak na festiwal, więc nikt nie powinien narzekać. A można było zakupić tam koszulki przeróżnych zespołów, torby, przypinki i naszywki, arafatki, kapelusze, maski, biżuterię, chusty, sukienki, bluzki itd., więc wybór był spory.
Po koncercie sławnej Kumki Olik, z której wszyscy zdążyli się pośmiać jeszcze na długo przed festiwalem przyszedł czas na wymarzone Acid Drinkers - pierwszy, ale nie najważniejszy zespół na który przybyłam. Podeszłam do tego z pewną rezerwą, bo część znajomych po koncertach kwasów była średnio zadowolona. Natomiast moim skromnym zdaniem na Jarocinie spisali się na medal. Była wielka energia ze sceny (trzeba było widzieć wtedy pogo), były rewelacyjne brzmienia gitar (trochę Slayerowe miejscami), były bisy, wszystko było i było bardzo dobre. Nie wiem jak fanom zespołu, ale mi thrashowe wydanie kwasów niezmiernie się podoba.
I jeśli chodzi o resztę grających zespołów, to oglądnęłam też chwilę happysad (nie wypadałoby tego nie zrobić) i tak jak nie lubię tego zespołu muzycznie, tak wyjątkowa skromność wokalisty naprawdę mnie urzekła. Myślę, że fani zespołu byli zachwyceni.
Wysiliłam się natomiast, jeśli chodzi o obejrzenie sobie występu Bad Brains. Skusiło mnie to, że zespół miał już swoją historię i trochę lat, według prezentera miał nawet miano prekursorów. Ich muzyka była faktycznie interesująca. Bardzo ciekawe i oryginalne brzmienie, na scenie też prezentowali się zgoła odmiennie od większości kapel (i nie chodzi mi tu o kolor skóry).
Gwiazda wieczoru - Editors. Powiem tak - nie spodobał mi się głos wokalisty, a muzyka mnie pod żadnym względem nie porwała, więc po 4 utworach podziękowałam i udałam się do namiotu.

Dzień drugi - najważniejszy. Ja oraz grupa koleżanek, czyli dziewczęta ślepo zapatrzone w twórczość Chrisa Cornera, od 16 koczowałyśmy już przy barierkach aby o 24:00 móc być jak najbliżej naszego idola. Dlatego, jak się domyślacie, widziałam każdy 18-lipcowy zespół (swoją drogą - moje urodziny).
Koncerty rozpoczęli The Black Tapes - polski zespolik. Szczerze, to nie znam się na tego typu kapelach, dlatego jak dla mnie występ był po prostu fajny na relaks, no i miłym gestem było zejście wokalisty i przybicie "piątki" wszystkim zgromadzonym na samym przodzie - "Schodzę do was, Jarocin!". Lekki i przyjemny koncert.
Czesław Śpiewa - co ten pan robił na Jarocinie? Nie mam pojęcia. To muzyka nie dla mnie, na pewno nie do słuchania w domu i zachwycania się. A do Jarocina nie pasował już kompletnie. Szczególnie podziałał tutaj fakt, że kiedy zaczął występ, na przód przyszło do nas mnóstwo dzieci (oddani fani), które po wszystkim sobie poszły. Było może zabawnie, ale to nie ten klimat.
Myslovitz - zaczął padać deszcz i przerwa techniczna znacznie się przedłużyła. Kiedy już wyszli, stało się. Tłum oszalał i poniósł na swych rękach chyba ze 20 osób podczas całego koncertu. Jeden utwór publiczność prześpiewała niemal całkiem sama. Stworzyli bardzo fajny klimat, a wokalista jest według mnie bardzo charyzmatyczny. No i te rozkrzyczane fanki ;)
Armia - moja udręka i fala nienawiści do członków tego zespołu. Nie wiem czy to dlatego, że byłyśmy przemoczone i przemarznięte, a deszcz dalej padał, czy to po prostu z powodu niecierpliwości spowodowanej oczekiwaniem na ostatni koncert. Ja jednak sądzę, że to przez samą muzykę. Panowie z Armii najwidoczniej chcieli wzmocnić swoje brzmienie gitarowe i wyszło to beznadziejnie. Wszystkie miałyśmy wrażenie, jakby cały czas leciała ta sama piosenka a pan na wokalu wysilił się na jakieś 6 linijek tekstu podczas ponad godzinnego koncertu. Poza tym jego miny i gestykulacja spowodowała u mnie efekt otwierającego się w kieszeni noża. W połowie tej mieszanki krzyku i jednolitej melodii zwiesiłam głowę i próbowałam zasnąć.
Wybawili nas New Model Army, co potwierdziło, że jednak niechęć do Armii wynikała z ich muzyki a nie z naszej niecierpliwości - bo NMA wypadli bardzo dobrze, kolejny zespół z tych kultowych, z historią i rzeszą fanów. Fajna gra na gitarce, perkusja też wypadła porządnie. Rozbudzili nas już na dobre i reszta publiczności też odzyskała siły.
A teraz oczywiście IAMX - czyli Krzysztof Corner, dla którego koczowałyśmy te osiem godzin na deszczu i wietrze. Przed występem oczywiście padło kilka nienawistnych komentarzy od fanek IAMX, które miały nadzieję na pierwszy rząd przychodząc tuż przed koncertem.
Wyszedł prezenter, któremu trudno było mówić tak by przebić się przez falę wrzasku. Pogratulował nam ośmiogodzinnego wyczekiwania i oznajmił, że w końcu się doczekałyśmy. Zgasły światła i w ruch poszła elektronika, na telebimie pojawił się już zwyczajowy "IAMX".
Koncert rozpoczął się od naszego krzyku i utworu Bring Me Back A Dog, o którym z dziewczynami marzyłyśmy jeszcze przed występem. Następnie genialne Nature Of Inviting. Natępnie były My Secret Friend, An I For An I, Sailor, Tear Garden, Nightlife, Kiss and swallow, Spit it out, I am terrified, Think of England. Pewnie coś pominęłam i kolejność nie ta, nie mniej jednak koncert wypadł rewelacyjnie. Przyszło mnóstwo ludzi, zjechało się też wielu fanów IAMX. Chris wprowadził "ajemeksowy" klimat i zszedł do publiczności, rzucił też parę ręczników. Głos jak zwykle brzmial idealnie i nie było mowy o fałszu czy pomyłkach. Według mnie mogło być trochę dłużej, gdyż miałam nieodparte wrażenie że wszystko skończyło się w oka mgnieniu, gdzie na kwietniowym koncercie Chrisa w Berlinie wcale tak nie było. Mimo to jeszcze dobre kilka minut po zejściu ze sceny, ogłoszeniu przez prezentera końca koncertu i włączeniu świateł wszyscy skandowali "I-AM-X". Trudno jest dobrze opisać w słowach ten koncert, to trzeba poczuć i zobaczyć. Chociaż Krzyś nie pasuje do Jarocina, to Jarocin przypasował się do niego.
A wiecie co było potem? Deszcz padał dalej, przemokły namioty, śpiwory były w stanie opłakanym. Dlatego ta recenzja nie pozostanie nigdy dokończona, bo wynieśliśmy się zgodnie do domu :) Jak połowa ludzi na polu namiotowym.
PS. Bardzo dziękuję Darkowi, że przynosił nam wodę a podczas New Model Army wyratował nas z deszczu gorącą herbatą, a nawet posłużył parasolką. Pan z ekipy "media" naprawdę przysłużył się do przetrwania tych godzin.:)


Książka "GRUNT TO BUNT. Rozmowy o Jarocinie" najtaniej u wydawcy IN ROCK:
kliknij tu!!!

Offline

 

#8 2009-08-22 00:36:29

Jarocin-Festiwal

Grupowicz Gaduła

5543699
Call me!
Skąd: Warszawa
Zarejestrowany: 2006-07-04
Posty: 997
WWW

Re: Podsumowanie i relacje J2009

bkoval napisal na
http://www.lastfm.pl/user/bkoval/journa … %25C4%2599



Jarocin 2009 - rev + słów parę

20 VII 2009, 21:35
Pia 17 VII – Jarocin Festival 2009

DZIEŃ 1 -> Piątek, 17 lipca 2009

Jarocin Festiwal 2009 zaczął się dla mnie około godziny 17, dramatycznym wyczekiwaniem na zespół, którego koncert udało mi się zobaczyć już dwa tygodnie wcześniej.

Mówię oczywiście o mogileńskim bandzie Kumka Olik. Cały koncert sprowadził się do oczekiwania na "Zaspane Poniedziałki", hit znany wszędzie w kręgach alternatywnych nad Wisłą (pozdrawiam fanów Animal Collective oraz Faith No More, którzy przed koncertami tychże zespołów głośno skandowali nazwę naszego polskiego indie-zespołu).

Był to przyjemny, popowy koncercik, niestety chłopcom już sodówka uderzyła strasznie do głowy i nie zdają sobie chyba sprawy jak bardzo są wyśmiewani -> pozdro papier toaletowy -> przez słuchaczy. Następnie do synó na scenie dołączyli ojcowie, tworzący niegdyś formację Malarze i Żołnierze (Grabażu, już wiem skąd moja niechęć do ciebie, oprócz słabiutkiej wokalizy, pan poeta szczycący się tekstami nie z tej ziemi lubi zepsuć muzycznie taki fajny utworek jak "Po prostu pastelowe" i zrobić z niego disko disko polo).

Skończyło się, parę minut przerwy i na scenie pojawią się legenda polskiego ciężkiego grania, Acid Drinkers. Jedyny z polskich ciężkich zespołów, cieszący się moją sympatią zaprezentował repertuar, który pozwalał pogować, niestety gorzej było z obiorem jak chodzi o wartości muzyczne. "Swallow The Needle" i "Proud Mary" niewątpliwie fajne, ale generalnie koncert grubo ponięzej oczekiwań, nawet na poznańskich juwenaliach postarali się o dużo bardziej ambitny i zróżnicowany repertuar. Ale żadnego z nich nie można nie lubić. Jankiel chyba już zadomowił się w zespole, bo była to najbardziej rozszalała postać na piątkowej scenie w przeciągu całego dnia.

Koncert Acidów trwał godzinę + bis z chóralnie odśpiewanym Proud Mary (do tego jakieś bliżej niezidentyfikowane postaci przy mikrofonach na scenie), po czym swoją pracę zaczęli wykonywać techniczni kalifornijskich hardkorów, czyli Ignite.

Po parunastu minutach na scenie pojawiło się pięciu pokrytych tatuażami facetów, a publiczność miała okazję usłyszeć pierwszy utwór, "Bleeding". Wokalista występował w czerwonej koszulce z napisem "POLSKA" i wielkim wizerunkiem orła. Bardzo mu się spodobała reakcja publiki na powtarzane pzrez niego "Kurwa". Natomiast sam koncert niewątpliwie mógł się podobać. Bo niby to hardkor, a melodyjność wręcz popowa, sporo akustycznych kawałków, cover U2 (Sunday Bloody Sunday) i fajny kontakt z publiką.

Około godziny 20:40 koncert Ignite się kończy, a o 21:00 do akcji wkracza ekipa ze Skarżyska-Kamiennej, czyli jeden z najbardziej wyśmiewanych w polsce pop-rockowych zespołów - Happysad. I uwaga, totalne zaskoczenie. Okazyje się że to co zespół prezentuje na koncertach, jest skrajnie różne od materiału płytowego. Co prawda ich szoł sprzed pół roku z okazji 750-lecia Jarocina nie przypadł mi do gustu, tutaj jednak odrobili to z nawiązką. Jestem naprawdę pełen uznania, no i jeszcze "Take Me Out" zagrane na sam koniec występu... Dobry, porządny koncert.

Pół godziny przerwy i na scenę wchodzą legendarni twórcy muzyki hardcore - Bad Brains. Niezwykły image grupy (gdybym ich spotkał w strefie gastronomicznej, w któej podobno szaleli, pomyślałbym że to jakaś mocno regałowa reggae-kapela, tymczasem już pierwsze riffy pokazały jak bardzo mógłbym się przejechać na tym twierdzeniu. Mini-sety składające się z kilku hardkorowych utworów przerywały piosenki reggae, Koncert mnie nie porwał, ale nie był zły.

No i nareszcie - przed północą na scenę wkroczyli techniczni zespołu na który czekałem cały dzień, a właściwie od momentu ogłoszenia że zagrają na Jarfeście, najbardziej. Niezwykła, zimna i surowa muzyka przywodząca na myśl dokonania Joy Division, niski, charakterystyczny wokal i niezwykła charyzma frontmana - tak, to właśnie Anglicy z Editors.

Panowie wkroczyli na scenę około godziny dwunastej wieczorem ("Hey, we're Editors, do you know us?"), rozpoczynając swój set utworem Bricks And Mortar z nowej, planowanej na jesień płyty "In This Light And On This Evening". Następnie zagrali jeszcze dwa nowe kawałki przeplatane największymi hitami, z "Munich" i "Bullets" na czele. Podczas "And End Has A Start" wokalista zaśpiewał jedynie pierwsze wersy, później odszedł do mikrofonu. Mimo publiki straslziwie napierającej na moje plecy udało mi się odśpiewać cały tekst piosenki, dzielnie wspomagając Toma. Niestety, zbyt mało osób poszło w moje ślady wśród jarocińskiej publiki. W każdym razie wtedy myślałem że frontman daje się wykazać fanom, niestety przed "Smokers Outside The Hospital Doors", który okazał się być ostatnim utworem, wokalista przeprosił publikę słowami "I'm sorry, but i'm losing my voice" (coś w tym stylu). Po fenomenalnie wykonanym ostatnim utworze zespół opuścił scenę, pozostawiając publiczność pełną niedosytu (gdzie "Camera", gdzie "Papillon" ;cc). Ja jednak stwierdzam że mimo wszystko był to jeden z najbardziej niezwyłych koncertów, jakie miałem okazję zobaczyć. Gra świateł i dźwięków na najwyżsyzm poziomie. Dzięki za te niesamowite 40 minut.

DZIEŃ 2 -> Sobota, 18 lipca 2009

"Ciągle padaaaaa". Co zrobić, takie życie festiwalowicza. Raz świeci słońce (dzień poprzedni), a raz trzeba przyjąć kilkugodzinny, nieustanny prysznic. Różne koleje losu sprawiły że byłem w stanie obejrzeć tego dnia jedynie trzy koncerty.

Dzień zacząłem od obejrzenia walijczyków z The Automatic, którzy poszli w ślady Happysad z piątku i zaprezentowali oblicze zupełnie odmienne od studyjnego. Kapitalny, wesoły, mocno gitarowy koncert bardzo mi się podobał. Jakiś skończony debil pokazał walijczykom środkowy palec, niestety zauważył to wokalista i mocno się zmieszał. Niestety, w Jarocinie nie brakowało takich przygłupów. W każdym razie wokalista szybko zapomniał o tym incydencie i na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech, gdy publicznośc pomogła mu odśpiewać największy hit zespołu, "Monster". Fajny zespół, fajny koncert.

Po Walijczykach na scenę miał wejść (subiektywnie) najlepszy polski zespół rockowy, Myslovitz. Trzech gitarzystów + bejsmen i pałkarz, wszyscy w najwyższej formie, niestety nagłośnienie niekoniecznie dawało im radę. Nawet telebim poddał się pod naporem deszczu, obraził i wyłączył. Mimo wszystko, był to drugi koncert Myslovitz, który widziałem i znowu wywarli na mnie duże wrażenie. Zwłaszcza kapitalnie wykonani "Chłopcy" i odśpiewana przez publikę "Długość Dźwięku Samotności". No i na końcu fantastyczna ballada "Chciałbym Umrzeć z Miłości" Dodatkowo trzeba powiedzieć, że panowie z Mysłowic na scenie wytwarzają specyficzny, tajemniczy klimat, (uwaga, herezje!) przypominający nieco nie tylko Radiohead czy Travisa, ale także zespoły poruszające się w stylistyce shoegaze. Zabrakło mi jedynie "Blue Velvet", jednak opinia pozostaje prosta - ich brzmienie, charakterystyczne i ciekawe, pozostaje niedoścignione przez większość polskich kapel. Brawo, brawo, brawo.

Po Myslovitz chwila przerwy pod daszkiem budki z hotdogami i powró pod scenę, na której już brzdąkała sobie Armia, a jej lidera wspomagało wokalnie festiwalowe przedszkolne. W odniesieniu do późniejszych utworów Armii, było to zjawisko dość dziwaczne. Jeśli dzieci miałyby z kimś śpiewać, to powinien to być Happysad lub Czesław Śpiewa. W każdym razie po chwili dzieci się ewakuowały, a na scenie rozpoczęły się punkowe szaleństwa, które podobały mi się średnio, natomiast bardzo przypadła mi do gustu praca trębacza oraz pewna psychodelia, którą do koncertu wprowadzał swoim zachowaniem Budzyński. Niestety, krótkie i męczące wersy tekstów oraz bądź co bądź monotonna warstwa muzyczna szybko mnie znudziły.

DZIEŃ III - Niedziela, 19 lipca 2009

Niedzielą rozpoczął dla mnie koncert zespołu Plagiat 199 - najgorzej spędzone 20 minut w historii koncertów, w których uczestniczyłem. Muzycznie płaskie, to już było, ale jesteśmy zjarani i to się liczy, jazda! Choć tzreba przyznać że OGIEŃ! - Z DUPY! ma swój klimat.

Chwila przerwy, wizyta w okolicznym barze i powrót na koncert Marii Peszek. Niestety, chyba trochę przestraszyła się jarocińskiej publiki, bo koncert nie był tak odważny i widowiskowy jak na gdyńskim Open'erze. Niemniej niewątpliwie pani Peszek pokazała iż scena nie jest dla niej przeszkodą, i nie zawsze królowała na niej muzyka, czasem ustępowała pierwszeństwa niewątpliwym zdolnościom aktorskim naszej singer-songwriterki. Teksty z jajem, widać inteligencja jest na poziomie, melodie nierzadko wpadające w ucho. Fajny koncert, bez fajerwerków. Sporo osób podrygiwało i skakało w tłumie, tu kolejny sukces.

Czas na zespół, który przed festiwalem wytypowałem na autorów najlepszego szoł na całym festiwalu, czyli The (International) Noise Conspiracy. Mimo braku "Let's Make History" w setliście, koncert był fajny. Muzycznie toto nie raz i nie dwa leżało, lecz kilka utworów z nowej płyty naprawdę dawało radę, do tego na scenie panował rockandroll w czystej postaci. Wokalista dwoił się i troił, schodził do publiki, wąchał swoje krocze, udawał psa z mikrofonem w zębach, wszystko na potrzeby szoł. No i szoł, trzeba przyznać, było. Szkoda że nie było im dane grać przy ciemnym niebie. Generalniem jak to mówią, szał macicy.

Odprężenie w strefie gastronomicznej, powró pod scenę na jubileusz Tiltu. Muzycznie fajni, duży plus za obecność Malejonka i Brylewskiego. Znowu super sprawa z trębaczem. Kilka fajnych kawałków, motyw ze "Stawki większej niż życie" i przyjacielska atmosfera na scenie. Wszystko to dało radę.

20 minut przerwy i na scenie pojawia się Kazimierz na Żywo i tym razem nie w studiu. Pierwsze utwory zwiastowały dobry, mocny koncert, jednak jak się okazało kilka rzeczy w ostatecznym rachunku koncert położyło. Po pierwsze, kawałki były fajne, lecz, dizwna sprawa, Kazik jakby nie do końca ogarniał je wokalnie o.O Druga sprawa, to oświetleniowiec, który przegiął na maksa ze stroboskopami, kompletnie zakłócały odbiór koncertu. Co na plus. Przede wszystkim fantastyczny gitarzysta, Litza z dredami z włosów własnej córki. Rage Against The Machine, ciekawe riffy, drugi tego dnia szał macicy.

Kazika za rok też należy się spodziewać, bo gwarantuje duży zastrzyk publiki= duży zastrzyk pieniędzy= duży zastrzyk radości dla organizatorów= duży postęp lineupowy za rok.

No i na koniec, godzina 0:45 wchodzą amerykańce z obsypanego kwieciem i pochwałami oraz opinią eksperymentatorów Animal Collective. Koncert rewelacyjny, absolutnie. Wszystkie kawałki zagrane w secie rekompensują brak bisu, do tego kapitalna publika, Zostało może 500 osób, zrobiło się luźno, pod sceną pojawili się sympatyczni ludzie i zabawa zaczęła się na dobre. M. Wiraszko z zachrypniętym głosem na scenie, kapitalne My Girls i Brothersport na koniec, skandowane przez publikę "Whoop whoop", coś pięknego. Ostatni dzień miał być największą niewiadomą, niewiadoma pzrerodziłą się w coś pięknego. Okazuje się że jest coś w biblijnej frazie "ostatni będą pierwszymi". WHOOP WHOOP

Podsumowanie

Top 5 Najlepszych koncertów:

1. Editors
2. Animal Collective
3. Myslovitz
4. The Automatic
5. Happysad

Top 5 najlepszych momentów festiwalu

1. "An End Has A Start" by Editors odśpiewane na całe gardło
2. Zbiorowe "Whoop Whoop" na bis dla Animali
3. Hapyysadowy cover "Take Me Out" Franz Ferdinand
4. "Długość Dzwięku Samotności" w całości by publiczność
5. "Proud Mary" Acidów odśpiewane z publiką i nieznajomymi na scenie

Co było NIE TAK?

Przede wszystkim, tragiczna postawa ochrony. Na teren festiwalu można było spokojnie wnieść pistolety, noże, zapalniki, granaty, karabiny i napoje chłodzące, ochroniarze wpuszczali bez zająknięcia i bez kontroli. Minuuuuuus. Do tego antyspołeczników rzucających przypinkami w konferancjera powinno się momentalnie wywalić za szmaty, do widzenia. Tutaj też zero reakcji ochroniarzy. Kolejny minuuus.

Do tego oszukiwanie z cenami żarcia i przegrana z deszczem. Siada telebim, nikt nie sprzedaje pelerynek przeciwdeszczowych na terenie. Źle.

Poza tymi błędami, organizacja całkiem niezła. Fajnie urządzona gastronomia, sporo stoisk ze stuffem.

Na przyszły rok:

- załatwić poranne walcowanie w razie deszczu!
- zmienić ochronę, bo Tigery nie ogarniają
- zmienić nagłośnieniowców
- ustawić scenę w drugim końcu terenu, żeby słońce nie waliło nam w oczy tylko artystom. im się płąci więc niech im świeci.

Polecani artyści na "za rok"

Na Headline:

- Billy Talent (z cyklu nierealne)
- Bloc Party (z cyklu nierealne)
- Papa Roach (z cyklu nierealne)
- The Hives
- Kasabian
- Wire
- Foals

Coś bardziej przyziemnego:

- The Cribs
- Gossip
- Biffy Clyro
- Hollywood Undead
- Airbourne
- The Horrors
- The Enemy
- The Wombats
- Skindred

Polskie:
- Dżem
- Kombajn Do Zbierania Kur Po Wioskach
- Renton
- Cool Kids Of Death
- Kult (być musi i będzie)
- Hey
- L. Stadt
- Izrael
- T.Love

Pozdro 600


Książka "GRUNT TO BUNT. Rozmowy o Jarocinie" najtaniej u wydawcy IN ROCK:
kliknij tu!!!

Offline

 

#9 2009-08-23 19:24:04

Lysa

Grupowicz Gaduła

7323492
Skąd: Śrem
Zarejestrowany: 2006-07-05
Posty: 419

Re: Podsumowanie i relacje J2009

Jak dla mnie Acid Drinkers byli doskonali, natomiast zawiodłam się STRASZLIWIE na Tilcie. Niby koncert wspominankowy, niby n-lecie zespołu, a... znakomita większośc piosenek w nowych wersjach, wydawałay się podobne do siebie, jakby było to grane bez przerwy, a jednym ciagiem... Czekałam cały rok na Tilt i się zawiodłam. Jestem przeciwko odgrzewaniu i zmienianiu utworów, które kiedyś były hitami. Albo grać nowe kawałki i stare kawałki, albo nie grac w ogóle.

Mała Scena - wysoki poziom.
Bardzo wyrównanie.


Nie Ma Nas Kiedy Się Nie Buntujemy

Offline

 


Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
Majoitus Con Dao Accommodatie San Francisco Hotellit Giardini Naxos himavanti